Nie dla wszystkich święta są miłe, łatwe, wyczekiwane. Dla wielu osób to najgorszy czas w roku, bo trzeba zasiąść przy wigilijnym stole z ludźmi, którzy wcale nie są nam bliscy.
Z teściami, którzy nas nigdy nie zaakceptowali, z byłymi małżonkami lub co gorsza – z ich nowymi partnerami. Z rodzeństwem, które na skutek przewlekłych sporów o majątek rodzinny, przestało się nazywać bratem i siostrą. Z rodzicami, którzy są na nas śmiertelnie obrażeni, bo nie poszliśmy na takie studia, na jakich chcieliby nas widzieć…
Już na samą myśl o tradycyjnym łamaniu się opłatkiem, odechciewa się uczestnictwa w wieczerzy wigilijnej, a pokusa by ominąć święta, jak bohater Grishama*, z niedorzecznej przeistacza się w wartą rozważenia.

Gdy mamy komfort wyboru otoczenia na święta, to zdecydowanie warto wybrać to najbardziej nam sprzyjające, wśród ludzi, z którymi dobrze się czujemy. Jeśli jednak jesteśmy skazani na spędzenie kilku dłuższych chwil w towarzystwie, którego w każdych innych, nieświątecznych okolicznościach unikalibyśmy jak ognia, to motywację mamy właściwie tylko jedną: przetrwać.

A gdybyśmy takie przymusowe spotkanie potraktowali jako wyzwanie? Mało to może świąteczne, ale porównajmy sobie je do rozmowy kwalifikacyjnej. Zwykle do najmilszych nie należy, ale jeśli jesteśmy dobrze przygotowani, możemy chociaż zredukować poziom stresu i częściowo kontrolować jej przebieg.

Wigilia z lotu skoczka

Skoczkowie narciarscy przed startem zapisują w głowie scenariusz pożądanego wyniku – od chwili wejścia na belkę, zjazd, wyjście z progu, w końcu sam lot i lądowanie. Ich mózgi kodują przebieg skoku, jakby odbył się faktycznie. Gdy więc oddają skok konkursowy, umysł steruje ciałem w taki sposób, jaki został już wcześniej mentalnie przetrenowany. Dzięki takim treningom zawodnicy osiągają znacznie lepsze rezultaty, niż przy wyłącznie fizycznym przygotowaniu.

Analogicznie możemy sobie wyobrazić przebieg wigilii …z drobnymi modyfikacjami. Pomyślmy, jakby to było, gdyby szwagierka była w lepszym niż zwykle humorze, gdyby nadpobudliwe dzieci znajomych nie atakowały naszej choinki, albo gdyby nie było tematów tabu utrudniających komunikację.

Zróbmy sobie prezent i zaprojektujmy najoptymalniejszą wigilę, jaką tylko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić – dokładnie w tych warunkach, jakie mamy. Przykładowo, wyobraźmy sobie, że oto wchodzimy do domu teściów, a oni witają nas od progu szczerymi uściskami i zachęcają, abyśmy się rozgościli. To nic, że w rzeczywistości traktują nas jak powietrze i życzyliby sobie, żebyśmy mieli moc przechodzenia przez zamknięte drzwi, żeby tylko nie musieli wstawać od stołu i nam ich otwierać. Oczywiście jeszcze bardziej by sobie życzyli, żeby nie musieli nas zapraszać, a już najlepiej, gdybyśmy do tej rodziny nigdy nie weszli…

Zostawmy jednak fakty na boku i pobawmy się kreatywnością:

“Teściowa – zołza jedna, gołymi rękami bym ją mogła udusić, na samą myśl o niej nóż mi się w kieszeni otwiera… – pokrzywdzona przez los żona swojego męża tyrana, przez lata bez prawa głosu w rodzinie, teraz sobie biedaczka znalazła ofiarę, żeby odreagować. Szkoda, że padło na mnie, ale… to ona ma problem, a nie ja. Przełknę, wybaczę. Dobrze, że chociaż dla naszych dzieci ma serce. W gruncie rzeczy nie jest zła. Może nie nadajemy na tych samych falach, ale… gdybyśmy dały sobie szansę? Może właśnie w czasie tych świąt coś w niej pęknie…?”

Pomyślmy o każdym z wigilijnych współbiesiadników tak ciepło i serdecznie, jak się tylko da. Spróbujmy w każdym z nich znaleźć po trzy pozytywne cechy. Popatrzmy na nich z wyrozumiałością i pobłażliwością. Na każde z ich najgorszych zachowań z przeszłości wobec nas znajdźmy jeden mocny argument, jedno tłumaczące ich usprawiedliwienie. W końcu (to wariant dla najodważniejszych) wyobraźmy sobie, jak podajemy sobie ręce na zgodę i zapadamy sobie w ramiona w pojednawczym uścisku. Wyostrzmy zmysły, aby dodać wyobrażeniom tak wielu szczegółów, by obraz był jak najbardziej rzeczywisty. Na policzku może błysnąć łza wzruszenia, a okulary mogą zaparować mimo braku deszczu…

Podchoinkowy efekt domina

Po treningu pora na skok. Prawdziwa wigilia, prawdziwa teściowa. Idziemy z optymistyczną wersją z tyłu głowy, chociaż na poziomie świadomości wiemy, która “wersja” teściowej otworzy nam drzwi. Już od progu chce nam się śmiać na wspomnienie tej wyidealizowanej postaci, z którą osoba przed nami nie ma nic, ale to nic wspólnego. Teściowa widzi skrywany przez nas uśmiech i kąciki jej ust też się mimowolnie unoszą. Wymieniacie krótkie uśmiechy, którym w razie potrzeby naturalnie byłaby w stanie zaprzeczyć pod przysięgą. Nie da się jednak ukryć, że coś drgnęło. Ewidentnie coś “poszło nie tak”. Nie tak jak zwykle. Pewne fragmenty skostniałego od lat scenariusza wigilijnego zostały zmienione, kolejne będą więc musiały do nich konsekwentnie nawiązać. Może ta wigilia nie będzie jeszcze przełomowa, ale na pewno nie będzie już fatalna. Dobry nastój może się okazać zaraźliwy, niektórzy członkowie rodziny może nie znajdą podatnego gruntu pod swoje uszczypliwości, może wzajemna niechęć pójdzie z dymem świecy na wigilijnym stole.

Czasami nie warto czekać na moment, w którym wrogo nastawieni do nas ludzie przemówią ludzkim głosem. Sami przejmijmy inicjatywę i zróbmy krok w kierunku przełamania niezmiennej od lat konwencji, a przełamanie się opłatkiem okazać się może niewymuszoną, naturalną konsekwencją.

 

Z życzeniami wspaniałych świąt,
Magda

* Grisham John napisał książkę “Ominąć święta” – obowiązkowa lektura dla świątecznych sceptyków 🙂